Chyba mi drinka nie starczy, żeby napisać ten post. Wszystko przez to, że jestem fajna. Po prostu. Nawet cyganka mi to powiedziała. Jakieś trzy dni temu weszła do sklepu gdzie pracuję, ogarnęła mi grzywkę z czoła i mówi- o tu, tu siedzą wszystkie twoje zmartwienia. Zazdroszczą ci. Usmiechasz się, ale serce ci płacze.-
Potem powiedziała mi co zrobić, żeby tej zazdrości się pozbyć. I pewnie bym olała wróżbę gdyby nie fakt, że tak ją ta moja lwia zmarszka wciągnęła, że postanowiła pomóc mi za darmo. U cyganek zwłaszcza tych nowych sprawa nie do pomyślenia żeby za darmo urok odczynić. Ale ta jest stara, bez przednich zębów za to z perłowo-diamentowymi kolczykami w uszach. Przychodzi uśmiechnięta od ucha do ucha świecąc pustymi dziąsłami, owinięta chustą i w zużytych adidasach. Z twarzą spaloną słońcem gdzie raz po raz unosząc brwi ukazuje białe kreski zmarszczek. Mamrocze pod nosem i koślawym kciukiem odgarniając grzywkę dotyka mojej zmarszki, którą miałam sobie przecież zbotoksować na 35 urodziny. W dupie mam, zostawię jak jest. Poczekam aż cyganki wskazówki podziałają. Może sama zniknie jak i ta zazdrość co się wokół mnie skupiła. Bo jest czego zazdrościć...mam ogromną umiejętność "nieżałowaniazagrzechy". Mój największy skarb.
Tuesday, 17 January 2017
Tuesday, 13 September 2016
Ściskając w ręku kamyk zielony...
Różnie bywało. Był czas, że bywałam i taki, że jakby mnie nie było. Był czas, że co wieczór jadałam kolację w innej restauracji, a do śniadania piłam Dom Perignon z bogatego zasobu chłodzącego się w superwypasionej lodówce. Był też czas, kiedy kupowałam hurtowo porcje rosołowe(3 euro za ok 5kg) z których wymyślałam przeróżne potrawy. Taki czas kiedy robiłam Kubie herbatę z mlekiem, bo na mleko z puszki nie starczyło. Był czas kiedy byłam księżniczką i czas kiedy co wieczór wyłam pod prysznicem(żeby nikt nie słyszał) zadając sobie pytanie "czy zawsze już tak ma być?". Lekcję wykułam na blachę i mam to szczęście, że dała mi ona niezwykły luz. Taki, że czasem sama sobie się dziwię. Cieszy mnie wszystko. Pranie rozwieszone na balkonie, pyszny obiad, ładny widok za oknem. Nie prześladuje mnie myśl, że czegoś nie mam a bardzo chciałabym mieć. Nie dławię się na widok zdjęć z egzotycznych wakacji, komórek czy samochodów.Jasne, że nie zawsze tak było, ale cieszy mnie niezmiernie, że mi przeszło. To nie tak, że niczego nikomu nie zazdroszczę. Zazdroszczę... Bo mieszkając na Cyprze wiele mnie omija. Koncerty, spotkania, filmy ( niezwykle ubogie to kino tutaj), czas z przyjaciółmi. Wszystko co wraca uśmiechem kiedy wspominam. Właśnie dzisiaj podczas wieczornego czytania Kuba walnął " ja też chcę pojechać pociagiem" i tak mi się wspomniało i zamarzyło, żeby wsiąść do przedziału pachnącego tym sztucznym materiałem jakim pokryte są siedzenia, z obwarzankiem i soczkiem, czekać na pierdzący sygnał odjazdu, zeby móc wreszcie zapatrzyć się na wieczorne mgły co osiadają na łąkach, przykleić nos do szyby pachnącej kolejowym kurzem. No właśnie...czasem niby tak niewiele trzeba żeby być szczęśliwym, tylko co zrobić kiedy nawet tak niewiele jest zwyczajnie nieosiągalne...Na Cyprze nie ma pociągów:-)
Saturday, 7 May 2016
Sweet Child O'Mine
W pokoju na ścianie wisiał dywan. Do tej ściany był przysunięty tapczan, na którym spałam. Dywan powiesiła tam babcia. Był wielki i miękki. Zasypiając wciskałam w niego policzek. I marzyłam. W zależności od tego jakie odgłosy dochodziły z kuchni, która była tuż pod nami. Jeśli było cicho, słuchać bylo radio i miotłę w rękach mamy wyobraźnia unosiła mnie daleko, daleko w stronę Stanów Zjednoczonych. Dawałam właśnie jako jedna z najbardziej uwielbianych gwiazd rocka, najlepszy koncert mojego życia, albo zatrudniałam się jako pomoc domowa u Axla Rose, nieświadomego zupełnie, że za chwilę zakocha się we mnie na zabój. Jeśli z kuchni dochodził pijacki bełkot ojczyma, zamieniałam się w mistrzynię karate, która schodzi do kuchni i spuszcza mu taki wpierdol, że zbierając po drodze zęby błaga bym pozwoliła mu odejść i więcej nie wracać.
Wyobraźnia.
Jest 7 Maja 2016 rok. Kładę Kubę spać. Czytamy książeczkę, tulimy się, pyskuję na niego trochę, bo wierci się niemiłosiernie. W końcu leżymy już, gapiąc się na siebie. Kubuś patrzy na mnie, choć wiem, że wcale mnie nie widzi. Po chwili jego twarz okrasza najpiekniejszy uśmiech, czyste szczęście po prostu.
"Mamo"-mówi
"Coś sobie marzyłem" (pierwszy raz używa tego słowa)
"Marzyłem żeby sobie latałem (kocham te jego błędy), miałem takie skrzydła duże, tu, o tu i tak machałem i tak leciałem jak te ryby."
(Ostatnio czytaliśmy o latających rybach)
"Fajnie jest marzyć prawda?"-mówię-
"Ja też lubię marzyć"
"A o czym?"-pyta Kubuś
"O pięknych miejscach, w które chcę pojechać"-odpowiadam
Chwila ciszy...
"Fajnie jest marzyć"-mówi Jakub
Jest 7 Maja 2016 rok. Mój syn po raz pierwszy doświadczył jak wielką siłą jest wyobraźnia. Moja sprawiła, że mimo wszystko miałam udane dzieciństwo. Zrobię wszystko, żeby jego tylko je wzbogaciła.
Tuesday, 3 May 2016
Puka ktoś, więc pytam "kto tam"
"...ale dlaczego?" Pyta mąż kiedy mu mówię, że zamieniłam się parkingiem z nowym sąsiadem. Odpowiadam mu więc, że jego Defender za Chiny Ludowe nie mieści sie we wjeździe do jego parkingu, że stawia go w pełnym słońcu(Cypryjskim słońcu jakby tego bylo mało), że klimatyzacji nie ma, że nam to wsio ryba czy kużwa z prawej czy z lewej, na koniec myślę sobie"a czemużby psia krew nie?". Dlaczego nie zejść ze swojej drogi, jak to ładnie mówią Anglicy i nie zrobić czegoś bez żadnego ukrytego powodu? Choćby w kolejce. Ilekroć widzę człowieka co staje na końcu kolejki, gdzie każdy przed nim ma wózek po brzegi wypełniony a ten biedak z mlekiem i chlebem posłusznie za nimi czeka wołam go przed siebie. Jakąś taką mam nadzieję, że to "pójdzie dalej". Najlepiej widać to w korku. Wpuszczasz kogoś z bocznej ulicy i najczęściej on zaraz też kogoś "puści" a potem tamten "puszczony" znowu kogoś i od razu milej, szybciej i fajniej to idzie. A jednak to pytanie "ale po co?" pada. I to często. Dziewczynie zabrakło 80 eurocentów zostawiła przy kasie dynię. Kiedy przyszła moja kolej wzięłam też nieszczęsną dynię i dogoniłam koleżankę na parkingu. Zdziwiona wzięła reklamówkę i poszła dalej uśmiechając się pod nosem. Czy mi ubyło? Raczej nie. Czy świat uratowałam? No też nie, ale ktoś się uśmiechnął. Być może poczuł się u siebie (bo to nie byla tubylcowa). Był taki tydzień tej zimy, że nawet Cypr zamarzł. Wiało jak w kieleckim, mroźnym wiatrem od jedynej góry jaką tu mamy. Wiozę mamę do domu, mijamy chłopaka na rowerze. Bez rękawiczek. Łapy czerwone jak żarówki w burdelu. Minęłam go i zaraz potem myśl. Weź mu daj swoje. Samochodem jedziesz, aż tak ci nie są niezbędne. Zawracam, matka patrzy na mnie z miną dr.House'a. Jeszcze zanim go dogonię myślę sobie, że może nie weźmie, bedzie mu głupio. Przypomina mi się kiedy jako 7 latka wybrałam się zimą (w Polsce) do sklepu bez rękawiczek, wyłam całą drogę do domu czyli jakiś kilometr. Potem 15 min trzymałam dłonie pod lodowatą wodą, żeby odmarzły. Chyba będzie głupi jak nie weźmie. Zatrzymałam go i podałam mu parę rękawiczek z dyskontu. Uśmiechnął się podziękował i popruł dalej. No, Ziemia wciąż kręci się w tym samym kierunku. Nie wybuchł mi nad głową balon ze złotym konfetti. Ale chłopak szybciej dojechał do domu i na pewno lepiej. Takich okazji jest setki. Zawsze mozna coś zrobić. Petycję jakąś podpisać, podrzucić kogoś do domu, bo siatkę ciężką niesie, nie zadeptać dozorczyni świeżo umytej podlogi, podnieść coś co spadło, zanieść kotom pod blok trochę jedzenia. Zejść ze swojej drogi. Na chwilę tylko, bo nic się nie traci a nuż po dłuższym spacerze bedzie się lepiej spało😉
Friday, 1 April 2016
"Nic dwa razy"
Kiedy one tak urosły? Te dzieci nasze. Juz nie ma tych pulchnych nóżek, tych tłuściutkich ramion, pucułowatych policzków. Już nie trzeba zgadywać co oznacza dana sylaba. Czy soczek, czy misia, czy może też siku... Umieją już słuchać, kiedy chcą oczywiście. Jak mama woła "chodź umyj ręce po zabawie" to w domu glucha cisza, ale już na "chodź mam coś pysznego" to sąsiadowi z dołu jakby stado koni po łbie przeleciało. Szantażują. Wymuszają. Doprowadzają do szału. Te chwile kiedy idziesz do łazienki i mówisz do lustra jak mantrę " ja pierdolę...ja pierdolę...ja pierdolę..." a potem zaraz te male klejące łapy wokół szyji " Przytulmy się. Kocham cie najbardziej w świecie". Łzy radości kiedy spiewa przedszkolne hymny, łzy strachu kiedy kaszel dusi po nocy,łzy zmęczenia kiedy ściana wydaje się reagować bardziej na nasze wołanie niż to małe rozwydrzone gówienko. Ta miłość wielka, jedyna i niepowtarzalna. Każdorazowo kochamy tak samo mocno, a zupełnie inaczej.
Saturday, 5 March 2016
Studium kopciuszka
Co jakiś czas Kuba przypomina sobie o Kopciuszku. Z 2 na 4 razy udaje mi się go przekonać do przeczytania innej książki, ale nie zawsze. I wtedy muszę przecierpieć te pół godziny, bo jak na złość przy tej nie zasypia w połowie. O nie. Trzyma sie ostro do końca. A ja Kopciuszka nie znoszę. Nie cierpię, nie trawię, nie rozumiem. Myślę, że dla dobra naszych ( to znaczy waszych) córek powinno się zabronić czytać ją małym dziewczynkom. Całkowicie, pod karą grzywny i prac społecznych. Co to znaczy, ja się pytam, że ona musiała ciężko harować od świtu do nocy, bo jej macocha i jej przybrane siostry kazały?? A co na wizie była? Paszport jej zabrali? Kontrakt musiała "wyrobić" do końca?? Nie mogła się "postawić"? Pluć im do zupy, wycinać dziury w najlepszych sukniach, wlewać niebieską farbę do kąpieli? Albo po prostu powiedzieć "Nie. Ja tego robiła nie będę." I jeszcze ta mała franca, sróżka-wróżka matka chrzestna. Przyleci to to i powie "czuwałam nad tobą przez te wszystkie lata", że niby jak? Oglądała ją w swojej szklanej kuli, żrąc popcorn, i popłakując na jej strasznym losem. Takie prywatne reality show. Mało tego jak już się zdecydowała pojawić i wysłać niedojdę na bal dała jej najtańszy pakiet. Do 12 i kropka. No mogła się trochę postarać. Wszystkie te urodziny i święta, na które nic kopciuszkowi nie kupiła w końcu. No mogła trochę lepiej. Jak już jej wyczarowała te wszystkie cuda to posłała ją, niewinną istotkę, bez krzty charakteru i własnego zdania, wprost do jaskini lwa. Księcia, który raz w roku organizuje sobie imprezę, zaprasza wszystkie kobitki z miasteczka, żeby wyrwać najlepsze. Pobawi się nimi i puści do domu mówiąc im " to nie to, zostańmy przyjaciółmi". No ale nasza bohaterka jest inna. Jest piekna, bo przecież to się w życiu najbardziej liczy. Mieć zgrabną dupę, fajne ciuchy i szklaną, stunningowaną przez wróżkę brykę. A potem się dziwić, że anoreksja, że bulimia i galerianki... No to upuściłam sobie. Tak mnie ten kopciuszek nakręca za kazdym razem, że kiedy Kuba już zaśnie jeszcze dlugo leżę w łóżku i z upojeniem wyobrażam sobie dzień, w którym wyjaśnię mu dlaczego pod żadnym pozorem nie powinien zachowywać się jak kopciuszek, lub tym bardziej jak książę. I nigdy, przenigdy niech nie czyta tej książki swoim córkom. Chyba że z komentarzem.
Dobranoc.
Dobranoc.
Tuesday, 1 March 2016
"...Spodnie Levisy lub Wranglery koniecznie muszą mieć bajery..."
Nie mam ciśnienia, żeby mieć. Nie zajmuje mi głowy myśl o najnowszych trendach w modzie. Mam pewien obraz tego w co lubię się odziać, odziedziczony jeszcze z teledysków z lat 90- tych (kiedy ludzie w tychże byli w większosci odziani). Męczy mnie grzebanie pomiędzy wieszakami. Ostatnio odwiedziłam kilka sieciówek w celu odnalezienia brakujących części uniformu do nowej pracy. I tyle. Nurzam się za to w secondhandach. Lubię i już. Nie zadręcza mnie fakt, że posiadam tani smartphone zamiast najnowszej wersji spuścizny Steve'a Jobs'a. Ważne, że mam w nim Wysokie Obcasy i Duży Format i nawet czas na to, żeby je poczytać. O tak, te wolne chwile są bardzo ważne. I kawa z ekspresu. No i może jeszcze ciastko do tej kawy. I płyty CD, bo jestem starej daty. Oryginalne, żeby miały teksty piosenek. Kiedyś to był rarytas nie musieć zgadywać o czym śpiewa artysta. Nie mam parcia na superkosmetyki. Mydło jest ważne, o tak. Dezodorant też. I te perfumy z Oriflame. Amber coś tam. Cudowne po prostu. Nie muszę nic zmieniać choć zmienił się sezon w modzie. Nie krwawi mi serce za najnowszym: modelem fiata, kolorem włosów, trampkiem adidasa, torebką MK. Lubię, żyć wygodnie i spokojnie. Lubię się napić, lubię zjeść dobrą pizzę. Obejrzeć po raz setny 3 sezon Kości i House'a. Lubię się nie spieszyć. Nie marnuję czasu na obgryzanie z żalu paznokci, bo wszyscy na FB byli w ty roku na Santorini a ja caly letni sezon spędziłam pracując jako sprzątaczka. Plaża 5 min jazdy samochodem. A z Jakubem nie można się nudzić. No właśnie. Jakub mnie zdystansował do tej całej gonitwy w najmodniejszysz okularach Prady. Wiecie, o których mówię. Te duże okrągłe z zawijasami tuż przy uchu. W zeszłym roku wszystkie je nosiły. Czy im pasowały czy nie. Ważne, że drogie i modne. Bo Kuba najbardziej lubi karmić gołębie na plaży, huśtać się w parku i biegać jak najdalej, jak najdłużej. A wszystko to jest zupełnie za darmo ( nie licząc chleba dla gołębi). Ma ulubione, przetarte jeansy, kupione za 50 eurocentów w sklepie z używaną odzieżą, który wspomaga schronisko dla psów. Nie ma wymagań jeśli chodzi o zabawki. Sznurek i patyk też jest super. Nie, nie chodzi o to , że ich nie posiada, ale ten sznurek i patyk zawsze wygrywa. No i moze jeszcze pudełko. Pudełkami też się lubi bawić. Tak... Oby mu tak zostało, bo człowiek ma o tyle spokojniejszą głowę kiedy nie ma wielkich potrzeb. Kiedy może cieszyć się rozmową, pogodą, temperaturą piwa, spokojnym snem bez zakłóceń związanych z urojonymi potrzebami. Namaste 😀
Subscribe to:
Posts (Atom)