Saturday 7 May 2016

Sweet Child O'Mine

W pokoju na ścianie wisiał dywan. Do tej ściany był przysunięty tapczan, na którym spałam. Dywan powiesiła tam babcia. Był wielki i miękki. Zasypiając wciskałam w niego policzek. I marzyłam. W zależności od tego jakie odgłosy dochodziły z kuchni, która była tuż pod nami. Jeśli było cicho, słuchać bylo radio i miotłę w rękach mamy wyobraźnia unosiła mnie daleko, daleko w stronę Stanów Zjednoczonych. Dawałam właśnie jako jedna z najbardziej uwielbianych gwiazd rocka, najlepszy koncert mojego życia, albo zatrudniałam się jako pomoc domowa u Axla Rose, nieświadomego zupełnie, że za chwilę zakocha się we mnie na zabój. Jeśli z kuchni dochodził pijacki bełkot ojczyma, zamieniałam się w mistrzynię karate, która schodzi do kuchni i spuszcza mu taki wpierdol, że zbierając po drodze zęby błaga bym pozwoliła mu odejść i więcej nie wracać.
Wyobraźnia.
Jest 7 Maja 2016 rok. Kładę Kubę spać. Czytamy książeczkę, tulimy się, pyskuję na niego trochę, bo wierci się niemiłosiernie. W końcu leżymy już, gapiąc się na siebie. Kubuś patrzy na mnie, choć wiem, że wcale mnie nie widzi. Po chwili jego twarz okrasza najpiekniejszy uśmiech, czyste szczęście po prostu.
"Mamo"-mówi
"Coś sobie marzyłem" (pierwszy raz używa tego słowa)
"Marzyłem żeby sobie latałem (kocham te jego błędy), miałem takie skrzydła duże, tu, o tu i tak machałem i tak leciałem jak te ryby."
(Ostatnio czytaliśmy o latających rybach)
"Fajnie jest marzyć prawda?"-mówię-
"Ja też lubię marzyć"
"A o czym?"-pyta Kubuś
"O pięknych miejscach, w które chcę pojechać"-odpowiadam
Chwila ciszy...
"Fajnie jest marzyć"-mówi Jakub
Jest 7 Maja 2016 rok. Mój syn po raz pierwszy doświadczył jak wielką siłą jest wyobraźnia. Moja sprawiła, że mimo wszystko miałam udane dzieciństwo. Zrobię wszystko, żeby jego tylko je wzbogaciła.

Tuesday 3 May 2016

Puka ktoś, więc pytam "kto tam"

"...ale dlaczego?" Pyta mąż kiedy mu mówię, że zamieniłam się parkingiem z nowym sąsiadem. Odpowiadam mu więc, że jego Defender za Chiny Ludowe nie mieści sie we wjeździe do jego parkingu, że stawia go w pełnym słońcu(Cypryjskim słońcu jakby tego bylo mało), że klimatyzacji nie ma, że nam to wsio ryba czy kużwa z prawej czy z lewej, na koniec myślę sobie"a czemużby psia krew nie?". Dlaczego nie zejść ze swojej drogi, jak to ładnie mówią Anglicy i nie zrobić czegoś bez żadnego ukrytego powodu? Choćby w kolejce. Ilekroć widzę człowieka co staje na końcu kolejki, gdzie każdy przed nim ma wózek po brzegi wypełniony a ten biedak z mlekiem i chlebem posłusznie za nimi czeka wołam go przed siebie. Jakąś taką mam nadzieję, że to "pójdzie dalej". Najlepiej widać to w korku. Wpuszczasz kogoś z bocznej ulicy i najczęściej on zaraz też kogoś "puści" a potem tamten "puszczony" znowu kogoś i od razu milej, szybciej i fajniej to idzie. A jednak to pytanie "ale po co?" pada. I to często. Dziewczynie zabrakło 80 eurocentów zostawiła przy kasie dynię. Kiedy przyszła moja kolej wzięłam też nieszczęsną dynię i dogoniłam koleżankę na parkingu. Zdziwiona wzięła reklamówkę i poszła dalej uśmiechając się pod nosem. Czy mi ubyło? Raczej nie. Czy świat uratowałam? No też nie, ale ktoś się uśmiechnął. Być może poczuł się u siebie (bo to nie byla tubylcowa). Był taki tydzień tej zimy, że nawet Cypr zamarzł. Wiało jak w kieleckim, mroźnym wiatrem od jedynej góry jaką tu mamy. Wiozę mamę do domu, mijamy chłopaka na rowerze. Bez rękawiczek. Łapy czerwone jak żarówki w burdelu. Minęłam go i zaraz potem myśl. Weź mu daj swoje. Samochodem jedziesz, aż tak ci nie są niezbędne. Zawracam, matka patrzy na mnie z miną dr.House'a. Jeszcze zanim go dogonię myślę sobie, że może nie weźmie, bedzie mu głupio. Przypomina mi się kiedy jako 7 latka wybrałam się zimą (w Polsce) do sklepu bez rękawiczek, wyłam całą drogę do domu czyli jakiś kilometr. Potem 15 min trzymałam dłonie pod lodowatą wodą, żeby odmarzły. Chyba będzie głupi jak nie weźmie. Zatrzymałam go i podałam mu parę rękawiczek z dyskontu. Uśmiechnął się podziękował i popruł dalej. No, Ziemia wciąż kręci się w tym samym kierunku. Nie wybuchł mi nad głową balon ze złotym konfetti. Ale chłopak szybciej dojechał do domu i na pewno lepiej.  Takich okazji  jest setki.  Zawsze mozna coś zrobić. Petycję jakąś podpisać, podrzucić kogoś do domu, bo siatkę ciężką niesie, nie zadeptać dozorczyni świeżo umytej podlogi, podnieść coś co spadło, zanieść kotom pod blok trochę jedzenia. Zejść ze swojej drogi. Na chwilę tylko, bo nic się nie traci a nuż po dłuższym spacerze bedzie się lepiej spało😉