Tuesday 22 August 2017

Crazy albo Zapach Jaśminu Na Zakręcie Koło Rozwodowej

Był taki czas, kiedy świat pachniał jaśminem i dezodorantem Impulse. Kiedy można było siedzieć do rana na ławeczce w altance nad stawem i pić tanie wino albo umierać chwilowo z rozkoszy w czyichś silnych ramionach. Kiedy jeszcze był czas na niekończące się rozmowy i niekontrolowane pocałunki. Kiedy śmiech był radosny i nie przeszkadzał chłód sierpniowego wieczoru wdzierający się pod sukienkę. Kiedy rytm dnia wyznaczał Steven Adler na Gunsowej perkusji, a moda była z second handu wzorowana na dziewczynach z teledysków Aerosmith i Bon Jovi. Plotłyśmy bransoletki z muliny, bo nie było internetu, którym można było  zabić czas do kolejnej dyskoteki i owijałyśmy nadgarstki rzemykami kupionymi na zapas na szkolnej,  czerwcowej wycieczce do Zakopanego. Bywały nudne  wieczory w wiejskim pubie, nad paczką paluszków i colą, oraz takie kiedy "urywał się film". Niczego się nie żałowało, bo i czego tu żałować kiedy masz długie włosy nie splamione farbowaniem i całe życie przed sobą. Nie ważne, że było biednie. Było beztrosko. Nawet kiedy trzeba było przemnknąć się przez wieś w ciuchach wymiętych po wczorajszym wieczorze, a w głowie wciąż szumiało i nie do końca wiadomo czy to od jabłkowej wódki czy z zakochania. Nie miałam problemów z zasypianiem, bo sen przybliżał do nowego dnia jeśli nie pełnego doznań i emocji to z pewnością pełnego marzeń. Jak łatwo się wtedy marzyło. Nie przytłaczała codzienność. Odpływałam jak na haju pijąc zwyczajną herbatkę z dzikiej róży, słuchając Wilków albo Nirvany. I była jeszcze Sobota. Od 19 wieczorem brzuch napełniał się motylami. Był klub, raczej wiejska dyskoteka z podświetlaną podłogą, na której stoi teraz Lewiatan, a w której tańczyłyśmy do ostatniej nuty, często wywijając bluzką wysoko w powietrzu. A te wlaśnie ostatnie nuty zazwyczaj należały do Niego. Z tym Nim to było bardziej na zasadzie dwojga "innych", którzy się odnaleźli niż wielkiej, szalonej, wakacyjnej miłości. Bo idąc do chłopaka o 3 nad ranem raczej nikt nie spodziewa się słuchać Doorsów aż wzejdzie słońce, wypatrując spadających jak deszcz (bo to Sierpień) gwiazd, albo uczyć się jak poprawnie wyrzucić prawy sierpowy. Niby nic nie miałam, ale też niczego mi nie brakowało. Nawet pewności siebie. Świat należał do mnie, poranna rosa w ogrodzie, zapach "parzuchy" z rana pomieszany z resztkami papierosowego dymu matki, po jej wyjściu do pracy. Kromka chleba z masłem i z cukrem nie zmuszała do przeliczania jej na kalorie, nigdzie się nie spieszyłam, miałam siłę obejrzeć "Kocham Kino" i czas żeby odsłuchać "Top 100" w RMFie, dobre 3 godziny trwało chyba. Wszystko wokół jakby bardziej pachniało. I trawa, i deszcz, nawet pory roku, a może miałam czas żeby się w ten zapach zagłębić? Za tym tęsknię najbardziej, żeby zwolnić. Tak mało potrzebowałąm, żeby się cieszyć i czuć tę radość całą sobą. Nie żeby teraz było smutno, ale inaczej jest. Czasami czuję, że tak nie "po mojemu". Niczego nie żałuję. Może tylko tego, że nie mogę od czasu do czasu "wskoczyć" tam z powrotem tak na chwilę, dwie. Nacieszyć oko i serce.

3 comments:

  1. Przyznaj się, gdzie Cię jeszcze można poczytać..
    Na Cypr się nie wybieram, więc szuflada odpada ;).
    Pisz!
    Serdecznie, A.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Postaram się. Naprawdę :) Szuflada już pęka w szwach.

      Delete
  2. Jak ja Cię rozumiem... :)

    ReplyDelete