Saturday 28 January 2017

Sąsiadka.

A ja lubię starych ludzi. Nawet bardzo. Zawsze wolałam wiekowe towarzystwo. Starzy ludzie rzadko się spieszą (wiadomo, stawy, plecy itp), mają czas na rozmowę, na herbatę, na długie przerwy pomiędzy zdaniami. Mają ten spokój, który osiągnąć można tylko wtedy kiedy już nic "się nie musi". Tam skąd pochodzę, mieszka z nami "płot w płot" sąsiadka. Pani Misia. Michalina. Samo imię jakie super. Pani Misia musi mieć teraz jakieś 95 lat. Chyba od 5 roku życia, regularnie wpadałam do niej na plotki i  na karmelki, którymi częstował mnie jej mąż. Zawsze mieli te karmelki w kryształowej cukiernicy na stole w głównym pokoju. W tym pokoju stoi też wielki zegar z wahadłem, wybijający godziny głębokim, miedzianym dżwiękiem. Pani Misia jest mistrzynią wypieków, swojskiego żurku i dziergania. Jakie ciasta ona piekła. Teraz żeby zrobić ciasto trzeba mieć koniecznie ten robot kuchenny za 2500 zł i nawet wtedy ło Jezu co za wyczyn. A pani Misia jeszcze do niedawna wsypywała powoli składniki do ogromnej glinianej misy, z wyżłobionymi wewnątrz rowkami i tarła wszystko trzymając oburącz wielką drewnianą pałkę. Takie pieczenie musiało trwać kilka godzin. Bo przecież najpierw biszkopt a potem jeszcze masa.  Ale najważniejszy jest żurek. Mama dawała mi 1 zł i wysyłała ze słoikiem na wymianę, problem był taki, że mimo iż mieszkaliśmy zaledwie 5 m od siebie żur był tak pyszny, że po drodze do domu wypijałam pół słoika. Na szczęście był tak wspaniale kwaśny, że nawet pół słoika wystarczało żeby zrobić pyszą zupę. Wszystko co umiem zrobić szydełkiem to zasługa właśnie pani Misi. Czasami siedziałyśmy sobie całe, długie listopadowe popołudnie i dziergały. Ona śmigała kolejną parę skarpet (wyższa szkoła jazdy, skarpety robi się na 5 drutach) a ja próbowałam utrzymać równy ścieg na moim szydełkowym szaliku. Czasami coś mówiłyśmy, czasami było cicho. Ona opowiadała jak to pod koniec wojny, w piwnicy mojego domu ukrywali się Niemcy. Ukrywali się przed Rosjaniami. Jeden, taki co na końcu pozostał, chciał już tylko do domu wrócić, ale zaraz jak tylko łeb z kryjówki wychylił to go Ruscy zastrzelili. Nie wiadomo już którzy byli gorsi... Pani Misia po wojnie pracowała w pralni, od tej pralni właśnie pokrzywiło jej kolana. Na starość strasznie popuchły i jeżdziła na zastrzyki, 20 w jedno i 20 w drugie kolano. Oczy też w końcu zaszwankowały. W ogródku, mąż pani Misi poustawiał metalowe, kolorowe krasnale, posadził choinki a na środku ustawił duże białę kamienie a na ich szczycie latarnie morską, która świeciłą nocą, kolorowymi oknami. Czasami stałam wieczorem przy płocie, przy akompaniamencie szczekania Barego (ich psa) i wpatrywałam sie w kolorowe szybki latarni. Cięły komary, pachniała zaroszona trawa i ten cholerny pies nie przestawał szczekać. Pani Misia uwielbiała ruskie pierogi. To była taka nasza tradycja, ilekroć mama robiła pierogi leciałam z talerzem do mojej sąsiadki. Pani Misia nauczyła mnie też kląć . Hadra. Zamiast "szmata", o ileż  lepiej zamruczeć "hadra" :-)

Pani Misia. Pani Misia zmarła. Przed kilkoma dniami. W wieku 95 lat. Ludzie mówią, że to piekny wiek. A ja mówię- nie ma pięknego wieku na umieranie. Kto mnie teraz od bramki "Kamilko!" zawoła...?

1 comment:

  1. I znowu łzy ��
    Dziekuje "Kamilko"

    Kiedys babcia opowiadała jak przyjechalas jej przedstawic meza, a ona do niego ze ma dbac o Ciebie bo ma bardzo dobra zone, bo jak nie to Ona sie z nim policzy ��

    ReplyDelete